2011/12/30

niezmienie

...bo ten czas od ostatniej wizyty, mimo dość mglistych i niespecjalnie licznych wspomnień pozwolił mi dostrzec zmiany we lwowie. i brak zmian (1) również. najmocniej w oczy rzucały mi się wszechobecne reklamówki hugo boss, które oczywiście niewiele wspólnego mają z 'tym' hugo bossem... je pamiętam także sprzed tych ośmiu czy dziewięciu lat... ale z kolei żeńska część populacji lwowskiej zwykła była ubierać się w tamtym czasie hmmm aby subtelnie to ująć należy powiedzieć: wyzywająco. w zestawie występował oczywiście wyrazisty makijaż w bardzo nasyconych kolorach. dziś jest dobrze, kolory bez skrajności a i całokształt robi zdecydowanie lepsze wrażenie... liczne salony urody plus zmiana wspomniana wcześniej gwarantują raczej pozytywne odczucia. raczej, bo męska część lwowian nadal wybiera ortaliony, jak również wstrzymuje się zdecydowanie od innych zabiegów i działań zwiększających walory estetyczne własne ;) (2) dowidka - bo i ukraiński język może być równie zabawny co czeski ;) (3) cicho zamknij drzwi... i oby do następnego.




piękna strona miasta

...bo mnie generalnie lwów zachwyca. perełki przypominające czasy jego świetności... i podkreślające potencjał. (1) budynek główny politechniki lwowskiej; (2) dworzec centralny; (3) wydział dziennikarstawa uniwersytetu lwowskiego imienia iwana franki



Привокза́льний ри́нок*

*czyli rynek przydworcowy we lwowie :)od góry: (1) wejście na bazarek od strony kolejowego lwowskiego dworca centralnego; (2) "profesjonalny" stragan - kalkulator, towar rozłożony na gazetach, no i kura czy też inne mięcho, również na gazecie; (3) więcej mięcha; (4-5) ryby, ryby, jakby lwów conajmniej nad morzem leżał albo chociaż nad porządną rzeką...






nie ma jak lwów!



















na standardowe pytanie do lokalsa - gdzie zjeść dobrze i nie przepłacić? dostałam dość zaskakującą odpowiedź: w pyzatej chacie! zaskakującej, gdyż pyzatą znam z lublina, no i dopiero docierając do lwowa zobaczyłam, że lubelska wersja jest to dość bezczelna kopia ukraińskiego pomysłu... niemniej lwowskie restauracje (występują dwie) oferują bardzo dobre tradycyjne dania w konwencji fast foodu. polecam serdecznie, zwłaszcza starszy lokal (bliżej opery, zdaje się na ulicy kościuszki! poski znak! ;))


















w cerkwii świeczuszki intencyjne może nie mają koloru przypisanego intencji, ale ceny już tak. i o ile zapewne w polsce jest podobnie (przyznaję, że w polsce nie przyszło mi do głowy kupowanie palenie świec w cerkwii), to na ukrainie przekłada się też ten zwyczaj (sprzedaży za z góry określoną kwotę u osoby jakby uprawnionej do sprzedaży) na kościoły rzymsko-katolickie oraz świątynię ormiańską...



















ryby opanowują lwów ze wszech stron (post o rybach pojawi się niebawem), niemniej obrazek powyżej był dość zaskakujący w przypadku sklepu nocnego. to się nazywa kompleksowe zaopatrzenie! :)





























...wnętrze urzędu można zobaczyć wspinając się na wieżę ratuszową (by dotrzeć do celu należy minąć większą część urzędu)... widzi się też pamiętające pewnie dość zamierzchłe czasy kraty przy drzwiach ;)





























...niby pranie na środku ulicy zdarza się i w rzymie, ale tu, zaraz obok rynku rozwieszone pranie na dziedzińcu zabytkowej kamienicy, a na dodatek w temperaturze może maksymalnie 2 stopni, może budzić zdziwienie...


















...budka z automatem. słodziutka :)



















...w kafe-barze w menju ;) sekcja 'gorzałki'. warto zwrócić uwagę na to, że standardowe objętości to 50 oraz 100 ml... gdzie tam 25 ml ;)




















...ten sam bar, sekcja 'przekąski ciepłe' mogłaby równie dobrze nazywać się sekcją dla anemika: móżdżek, kaszanka, ozorek...



















...co zaś się tyczy politechniki lwowskiej, no i generalnie szkolnictwa wyższego, warto wspomnieć, że z uwagi na euro 2012 i niespecjalnie dobrze przygotowaną infrastrukturę hotelarską, rok akademicki skrócono do maja by zwolnione wcześniej akademiki mogły pomieścić turystów, którzy tłumnie przybędą do lwowa... (serio serio)


















marszrutka miejska. przejazd: 2 hrywny. pojemność marszrutki: nieograniczona.

na wschód! tam musi być cywilizacja!



















...jakieś osiem lat po pierwszej wizycie we Lwowie udało mi się zebrać i wyruszyć raz jeszcze na Wschód, gdzie musi być Cywilizacja...


















...półtorej godzinki w pociągu do przemyśla, bus do medyki, przejście graniczne (bagatela, od 30 minut do godziny; droga powrotna nie jest już taką przyejmnością niestety) i już, już - ukraina wita nas!!! ;)


















...przekraczamy granicę i odnajdujemy odpowiednią marszrutkę i w drogę! Trzeba tu wspomnieć, że gołym okiem widoczny jest gigantyczny postęp. marszrutkowa trasa ma jedną cenę, która NIE zależy już od tego czy jesteśmy ukraińcem czy też nie. płacimy 21 hrywien (czasem nawet możemy dostać papierowy bilet!!!) i możemy śmiało jechać do Lwowa, który do nie tak dawna był jeszcze polskim miastem...





























...a to już obrazek z trasy. zacne mozaiki z ciekawymi wzorkami, od greckich atletów po iście po-grzybowe formy ścienne ;)

2011/12/25

pogodnych, radosnych i smacznych! [z rze!]

po kolei: (1) ad rem'owy kot okupujący jedyne krzesło w zestawie z poduszką; (2) u studni; (3) lokalne materiały promocyjne, z których po lewej znajdują się zapałki starej drukarni [ul.bożnicza, polecam!] a po prawej naklejka pizzerii o wdzięcznej nazwie [i z logo] wielka- jeszcze nie znam ;) dla nie-znających-punktu-odniesienia polecam KLIKNĄĆ TU :)





2011/12/20

fotoplastykon jak prezent na święta ;)

...to post olbrzymi, uprzedzam solennie. ale i mocno zaległy, może tym razem nie w zakresie pokazania światu, ale bardziej w ogóle dotarcia do miejsca. jako rzecze strona (klik!):

"Fotoplastikony wymyślono w Niemczech w drugiej połowie XIX wieku. Nowy wynalazek szybko zdobył ogromną popularność, dawał bowiem przecięt­nemu czło­wiekowi możliwość obej­rzenia nawet najodleg­lejszych zakątków świata, za cenę nie­drogiego biletu wstępu, bez podej­mowania trudu i niebez­pieczeństw podróży. Wrażenie było doprawdy nad­zwyczajne, gdyż dzięki specjalnej technice fotogra­fowania metodą stereo­skopową widz otrzy­mywał obraz trój­wymiarowy, dający iluzję obco­wania z rzeczy­wistością. Tak oto wiek pary i kolei żelaznej stworzył także, nieskrę­powany czasem i prze­strzenią wehikuł do podej­mowania wirtu­alnych podróży. Fotopla­stikony rosły jak grzyby po deszczu. Na przełomie XIX i XX wieku było ich ok. 250, roz­sianych po całej Europie. W tym samym czasie, w Paryżu, bracia Lumière zaprezen­towali kinema­tograf, wynalazek, który rychło zawładnął wyobraźnią ludzi na tyle, że zapom­nieli o fotoplasti­konach — dziwnych, nieprak­tycznych beczkach. Pierwsza recenzja o fotoplasti­konowym spektaklu w War­szawie ukazała się w Kurjerze Warszaw­skim w 1901 roku. Fotoplasti­kon w Alejach Jerozo­limskich został założony ok. roku 1905 i jest obecnie jedynym takim obiektem na świecie zacho­wanym in situ, czyli w miejscu oryginalnej eksploa­tacji. Ocalał, ponieważ pomagał ludziom, miesz­kańcom Warszawy przetrwać trudne czasy, w jakich przyszło im żyć. Podczas drugiej wojny światowej był konspi­racyjnym punktem kontaktowym. W roku 1945, pokazując wśród ruin piękne, kolorowe zdjęcia sprzed wojny, dawał nadzieję i chwilę wytchnienia. W latach 50-tych i 60-tych był małą szczeliną w żelaznej kurtynie: tu chodziło się na randki, słuchało jazzu i oglądało zdjęcia z Londynu i Paryża. Dzisiaj Foto­plastikon to miejsce magiczne, gdzie spotykają się realne-nierealne postacie ze starych zdjęć, z widzami, którzy przy­chodzą, odchodzą, wracają po latach, by szukać realnego-nierealnego wspomnienia, zapachu, błysku światła."

...a jak wygląda to dziś? otóż sprawdzamy adres i wędrujemy, wędrujemy... i docieramy najpierw na lekko odrapane podwórko, dalej przechodzimy koło malowniczych kontenerów na śmieci, a następnie znajdujemy właściwe drzwi. przekraczamy je. trafiamy do małego pomieszczenia, ni to przedsionka, ni wiatrołapu, ni zwykłego przedpokoju. ale już wiemy, widzimy i czujemy, że jest inaczej. są draperie na ścianach. lekki półmrok, stare dźwięki i upięte atłasy... przechodzimy dalej, i kiedy oczom naszym ukazuje się 'beczka' fotoplastykonu, wtedy też zdajemy sobie sprawę z tego, że głos, który słyszymy należy nie do kogo innego tylko do Ordonki (klik)... wtedy pozostaje nam jedynie zdjąć płaszczyk, wybrać krzesełko i okulary;) i podziwiać wystawę. oddać sie magii szkiełek stwarzających iluzje 3d. od 1905 roku.
trafiłam na wystawę zdjęć Warszawy sprzed stu lat... a oto i parę fotek z wystawy...

ps. proszę zgadywać co dokładnie widać na obrazkach. nie krepować się :)
ps2. tutaj należałoby przypomnieć i wyjaśnić, że blogas składa się zdjęć z tylko i wyłącznie telefonów komórkowych, które znajdowały sie na przestrzeni ostatnich lat w moim posiadaniu (ależ ta technika galopuje!!!). wyjątkiem była np relacja z barcelony z 2007 roku. daaaawno, no i nieprawda.
ps3. tym, co ostatecznie pchnęło mnie do zebrania się i zobaczenia wystawy, był fakt, że nawet osoba z Północy Południa była w stanie tu dotrzeć... więc czas był i na mnie. cieszę się, że są nadal ludzie, którzy inspirują :)















2011/12/16

na Południe! tam musi być jakaś cywilizacja






...musi być cywilizacja, bo jak inaczej nazwać ścieżkę rowerową na ulicy wiślnej w krakowie? :)